film, który boli. powinien wzbogacać dyskusje kółek neokatechumenatu poświęcone problematyce winy, kary, odkupienia i godzenia się z losem.bohaterka o powierzchowności pj harvey robi w miejskim monitoringu, przez co pewnie ociera się o wrażenie własnej omnipotencjalności, co tym bardziej utrudnia jej pogodzenie się z utratą najbliższych. arnold chłodno obserwuje syf szkockiego socu, w którym puste reklamówki tańczą w powietrzu z wdziękiem mniejszym niż w "american beauty". w tym chłodzie jednak gęsto jest od emocji wyrzygiwanych za pomocą niewyszukanej komendy "fuck you" wymienianej czasami na "fuck off". dobre kino. szorstka, brutalna poezja brytolskich nizin, na którą jestem szczególnie podatny.